Jechałam do Warszawy porannym pociągiem.
Bilet kupiony , lotnicze wydrukowane , dokumenty spakowane . Znalazłam się na dworcu a tam pusto i głucho.
Nie ma żywej duszy …jakoś dziwnie .
Niespodzianki ciąg dalszy . Pomyliłam godziny odjazdu pociągu . Na dworcu znalazłam się o całą godzinę za wcześniej !.
Czyżby wyjazd do Budapesztu wyzwalał tak dziwne stany ? .
Przecież to nie Afryka , nie Hawaje …to nie wyspy gdzieś na Oceanie lecz mój stary , kochany Budapeszt. Tak byłam przejęta ?! .
Potem już było tak zwane prawo serii .
Zepsuła się walizka . Odpadło kółko i coś co niby nic nie ważyło stało się ciężarem .
Dziwny początek podróży …Jeszcze coś było potem . Samolot w Modlinie stał w polu . Wszyscy szli daleko i długo .
Deszcz , śnieg nie padał lecz co będzie za miesiąc ? .
Gdzie autobusy …gdzie pasażer …no tak kupił bilet najtańszy z możliwych to niech idzie pieszo ! .
Jak było dalej opiszę w najbliższym rozdziale , lecz dodam , że Budapeszt jak zawsze pokazał swe cudowne oblicze ! . .