W tych pierwszych dniach byłam bardziej obserwatorem niż pielgrzymem.
Niestety czas mojej modlitwy był płytki , ubogi i często zbyt prosty . Byłam przede wszystkim skupiona na pokonaniu drogi .
Nie znałam pielgrzymkowych piosenek …przypominałam sobie stare pieśni kościelne a tyle dziesiątek różańca nigdy w życiu nie mówiłam przedtem .
Wszystko dla mnie było nowe. Forma zwracania do siebie : bracie czy siostro na początku wyzwalała zdziwienie . Bo jak do osoby , którą pierwszy raz widzę i na dodatek dużo starszej ode mnie mam tak mówić .
Z kilometra na kilometr bariery zostały pokonywane.
Zaczęłam się aklimatyzować . Wiedziałam ,że pierwsze trzy dni są najtrudniejsze a czwarty jest kryzysem .
Z każdym kolejnym dniem szło mi się dużo lepiej i nie byłam tak skrajnie zmęczona jak w pierwszych dniach .
Pieśń na dobranoc na zakończenie Apelu Jasnogórskiego była najcudowniejszym zakończeniem dnia .
Czasami w małych grupach rozmawialiśmy wieczorem . Pamiętać musieliśmy jednak ,że pobudka była zawsze bardzo wczesna a droga długa.
Jeden dzień był wyjątkowo trudny .
Droga leśna , potem piaszczysta wśród kurzu ,że niektórzy zakładali chustki na usta, które chroniły gardło .
.